sobota, 28 lipca 2012

Wszechobecna miniaturyzacja.


     W dobie szalejących cen paliwa producenci dostrzegli, że klient woli kupić samochód mniej praktyczny, ale oszczędniejszy i ładniejszy. Rozpoczął się wyścig o jak najmniejsze spalanie. Każdy wytwórca obrał swoją własną ścieżkę – jedni, jak na przykład inżynierowie japońscy stawiają na technologie hybrydowe, czyli wspomaganie silnika spalinowego elektrycznym, inni stawiają na zmniejszenie pojemności skokowej silnika i wspomaganie jego pracy dodatkowym doładowaniem: turbosprężarką, kompresorem mechanicznym lub też połączeniem obu w jednym agregacie. Zmniejszenie powierzchni cylindra pozwala zmniejszyć straty energii emitowanej w postaci ciepła, mniejszy silnik po prostu wydziela mniej energii cieplnej, a zamiast tego jest ona wykorzystywana do wprawienia pojazdu w ruch. 
     Motoryzacja nazywa ten trend z języka angielskiego „downsizingiem”. Ma to szereg oczywistych korzyści, takich jak właśnie mniejsze straty energii przez blok silnika, co za tym idzie mniejsze spalanie przy tej samej mocy (dzięki doładowaniu silnik mimo mniejszej pojemności potrafi spalić taką samą ilość paliwa za jednym cyklem, co większe odpowiedniki, lecz uzyskuje przy tym większą wydajność, bo mniej energii marnuje się na wydzielanie ciepła) oraz spory moment obrotowy. Niestety zalety te są równoważone przez dwie poważne wady: o wiele mniejsza trwałość doładowanego silnika, zużywanie się turbiny oraz mniejsza elastyczność, powodowana przez malutką moc na niskich obrotach, zanim włączy się turbina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz