W
dobie szalejących cen paliwa producenci dostrzegli, że klient woli
kupić samochód mniej praktyczny, ale oszczędniejszy i ładniejszy.
Rozpoczął się wyścig o jak najmniejsze spalanie. Każdy wytwórca
obrał swoją własną ścieżkę – jedni, jak na przykład
inżynierowie japońscy stawiają na technologie hybrydowe, czyli
wspomaganie silnika spalinowego elektrycznym, inni stawiają na
zmniejszenie pojemności skokowej silnika i wspomaganie jego pracy
dodatkowym doładowaniem: turbosprężarką, kompresorem mechanicznym
lub też połączeniem obu w jednym agregacie. Zmniejszenie
powierzchni cylindra pozwala zmniejszyć straty energii emitowanej w
postaci ciepła, mniejszy silnik po prostu wydziela mniej energii
cieplnej, a zamiast tego jest ona wykorzystywana do wprawienia
pojazdu w ruch.
Motoryzacja nazywa
ten trend z języka angielskiego „downsizingiem”. Ma to szereg
oczywistych korzyści, takich jak właśnie mniejsze straty energii
przez blok silnika, co za tym idzie mniejsze spalanie przy tej samej
mocy (dzięki doładowaniu silnik mimo mniejszej pojemności potrafi
spalić taką samą ilość paliwa za jednym cyklem, co większe
odpowiedniki, lecz uzyskuje przy tym większą wydajność, bo mniej
energii marnuje się na wydzielanie ciepła) oraz spory moment
obrotowy. Niestety zalety te są równoważone przez dwie poważne
wady: o wiele mniejsza trwałość doładowanego silnika, zużywanie
się turbiny oraz mniejsza elastyczność, powodowana przez malutką
moc na niskich obrotach, zanim włączy się turbina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz